Platforma Obywatelska, wyrób zasmucająco PiSopodobny.

Zakładając że PO wreszcie okaże się zwycięzcą wyborów z poparciem jakichś 30-32% będzie zmuszona szukać partnera do współrządzenia. Odrzucając Samoobronę i LPR z oczyistych względów, a PSL ze względu na zbyt małą ilość głosów, zostajemy z wyborem między LiDem a PiSem. Tańsza wydaje się koalicja z LiDem, który nie wysunie zbyt wielu rządań pod adresem resortów siłowych, jednak pozostaje problem "prawicowej tożsamości" PO i groźby wyjścia frakcji konserwatywnej z wspominanymi Komorowskim i Rokitą.
Z kolei sojuszu z PiS duża część elektoratu PO, zwłaszcza o inteligenckiej proweniencji, może nie zrozumieć. Poza tym PiS żądać będzie utrzymania swojej władzy w resortach sprawiedliwości (Ziobro),obrony (pałac prezydencki ze Szczygłą) i MSZ (Fotyga), a na to PO może nie być chętna. Odbędzie się też na pewno bitwa o CBA, podporządkowane bezpośrednio premierowi, które PO musi albo przejąć albo wykastrować, w żadnym wypadku nie pozostawić we władaniu ekipy z PiS.
Sam Donald Tusk miota się pomiędzy chęcią objęcia po Lechu Kaczyńskim prezydentury a bardziej realną możliwością szybkiego premierostwa. Zdaje sobie jednak sprawę że w Polsce posada Premiera nie jest odskocznią do popularności a najczęściej zgoła przeciwnie. Trzy lata rządów w trudnej koalicji mogą bardzo "zużyć" Tuska, natomiast oddanie władzy komuś innemu stwarza niebezpieczeństwo że w następnej kolejności sięgnie on po władzę w Platformie. Zresztą kierowanie krajem "z tylnego siedzenia" zawsze było bardzo źle odbierane społecznie o czym w 2000 roku przekonał się Marian Krzaklewski.
Wszystko to sprowadza mnie do cynicznego wniosku że po zdobyciu władzy przez PO niewiele się zmieni. Może znikną z języka rządzących słowa "układ" czy "wrogie media" ale z pewnością nie zastąpi ich dążenie do stworzenia niewygodnych politycznie instytucjonalnych rozwiązań.